 |
Sojuszu L.o.N Forum sojuszu L.o.N
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
sarsikooo
Administrator

Dołączył: 13 Lut 2008
Posty: 201
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Kościerzyna
|
Wysłany: Pon 21:52, 17 Lis 2008 Temat postu: długi |
|
|
3:00 Znów jakiś czubek zaparkował swój ukochany samochodzik trzy
bloki od swojej klatki i nie słyszy alarmu. Poduszka na głowę.
3:15 Dżizas, laska, ja pierdolę - czy on to gówno wyłączy w końcu? Druga
poduszka na głowę.
3:30 Nie, no tak się nie da. Trzeba to rozegrać jak na filmie: biorę
bejzbola, wybijam szybę i wypierdalam akumulator na śmietnik. A na razie
to idę do drugiego pokoju i biorę trzecią i czwartą poduszkę.
3:35 O, chyba ktoś oglądał ten sam film, bo alarm umilkł nagle. Fajnie,
pośpię sobie spokojnie trzy i pół godziny.
6:00 laska mać, no ja pierdolę. Przyjechał typ z piekarni i zwala towar
pod sklepem. Tylko czy on tak musi tą klapą od budy napierdalać? I
zostawiać samochód na chodzie. Szkoda schodzić i robić dym, bo zanim
znajdę pantalony, koszulkę i buty, to ten skurwiel zdąży odjechać. Spać.
Aha, alarm znowu piszczy tylko jakoś tak słabiej.
6:50 Ty debilu, jak tak będziesz piłował rozrusznik, to go zajebiesz. I
wtedy na pewno nie odjedziesz spod mojego okna. Alarm ledwo popiskuje.
6:55 Ciekawe czy udało mu się ten rozrusznik zaorać, czy w końcu doszedł
do wniosku, że tego trupa zza Odry i Nysy Łużyckiej jednak dzisiaj nie
odpali. Chyba wstanę, bo za 5 minut i tak budzik będzie dzwonił. Alarm
tak jakby bzyczał leciutko.
6:59 Cały blok odkręca krany i z prysznica cieknie tak, jak facetowi z
przerośniętą prostatą cieknie z fiuta. Znakiem tego będę mył się dłużej
niż zwykle.
7:01 laska mać, minęła minuta a ten posrany budzik w komórce dalej
dzwoni. Ciekawe co stanie się najpierw - wyładuje mu się bateria czy
mnie chuj strzeli i z mydlinami w oczach poczłapię do sypialni, żeby
gnoja wyłączyć.
7:02 Ma skurwiel cierpliwość, dalej dzwoni. Olać wycieranie, owijam się
szlafrokiem, wkładam klapersy i człapię do sypialni żeby gnoja wyłączyć.
W momencie gdy sięgnąłem po niego ręką, przestał dzwonić. Nienawidzę tej
zasranej technologii, bo mam wrażenie, że powstała po to, żeby ze mnie
drwić.
7:05 Co za debil wymyślił formułę 'Kawy czy herbaty'? Kto wpadł na
pomysł, że jak w programie wystąpi 50 zaproszonych gości i każdemu damy
minutę na wypowiedź, to będzie to interesujące? I na dodatek podczas tej
minuty, prowadzący gadają więcej od gości, bo przecież trzeba się,
laska, polansować.
7:06 Kto robił casting na prowadzących? Czy podstawowym wymogiem jest IQ
równe 80 (jakby mieli mniej, to by pewnie sikali pod siebie -
przynajmniej byłoby ciekawiej)? Oraz wrodzona umiejętność zadawania
debilnych pytań prosto z dupy wyjętych? Wystarczy tej katorgi, wskakuję
w bojówki, glany, tiszerta. Dzisiaj będzie ten z Leatherface'm z
Teksańskiej masakry. Dla podkreślenia mojego chujowego nastroju. Torba
na plecy i out.
7:11 Czy ty skurwysynu myślisz, że jak masz zieloną strzałkę do skrętu,
to daje ci ona moralne prawo, żeby przypierdolić we mnie na przejściu
dla pieszych? Won mi z oczu ślepy bezmózgu.
7:11:10 Czy ty skurwysynu myślisz, że jak wyjeżdżasz tyłem spod knajpy,
przecinając chodnik, to jesteś zwolniony z obowiązku rozejrzenia się na
boki. I że fakt, iż siedzisz w opancerzonym aucie daje ci prawo, żeby
prawie przypierdolić mi lusterkiem w jaja? Won mi z oczu ślepy bezmózgu.
7:11:20 Czy ty skurwysynu myślisz, że jak ci się śpieszy a skręcający w
lewo blokują pas, to możesz przejechać jednym kołem po chodniku i po
moich butach? Won mi z oczu ślepy bezmózgu.
7:12 No tak, od pętli ma bezkorkowe 500 metrów ale przyjechanie na czas
przekracza zdolności kierowców autobusów Miejskiego Przedsiębiorstwa
Przewozów Masowych Trzody Ludzkiej.
7:14 Tak, palę papierosy. Tak, bardzo wkurwia mnie, jak ktoś mi rano, na
przystanku, dmucha w twarz syfiastym dymem. Żebyś przynajmniej
tandeciarzu palił lepsze fajki. Ale nie, Walety, Fajranty albo Spike są
w tym sezonie modne. Nieważne, że robione są z włosów z dupy, mielonych
paznokci i suszonego, końskiego gówna. Ważne, że za 4 złote masz kupę
dobrej zabawy. Ciekawe czy jakbym któregoś dnia, po nieintencjonalnym
zainhalowaniu tego syfiastego dymu, wyrzygał się na ciebie, też by ci
było do śmiechu? Warto kiedyś sprawdzić. Nawet wiem kiedy, w dzień po
dużej popijawie.
7:15 Nie no, laska, jasne. Niskopodłogowy jeździ raz na godzinę i
oczywiście musiał pojechać właśnie teraz. Pewnie okienka poblokowane a
klima zjebana. Fajnie się dzień zaczyna. I zgadnij, czy to ten z 7:12
czy już z 7:17. Olać to, jedziemy.
7:15:05 Kobieto, przecież ten autobus nie odjedzie dopóty, dopóki nie
zabierze wszystkich pasażerów. Nie musisz mnie kastrować swoją torebką,
torbą i reklamówką podczas szaleńczego biegu do drzwi, podczas którego
nie zauważasz innych wsiadających. A tak swoją drogą, co to za
wieśniacki zwyczaj targania chamskich reklamówek? Żeby chociaż ładne
były, nowe, niepomiętolone do stanu przypominającego słynne
kurtki-gnieciuchy. Nie, im bardziej obciachowa (Leader Price rządzi) i
wytargana, tym lepiej.
7:15:10 Zajmuje swoje miejsce w niskopodłogowym (bokiem do kierunku
jazdy). Okienka zablokowane. Szyberdach zamknięty. Klima zjebana.
Przyjdzie umrzeć. Po 5 sekundach uświadamiam sobie, że właśnie z tej
strony będzie prażyć słońce. Przesiadam się. Ruszamy.
7:16 Byśmy ruszyli ale debil stał obok kiosku, czekał na autobus, jarał
Mocnego i gapił się tępym wzrokiem w słup. A jak podjechał autobus, to
sobie przypomniał, że nie ma biletu. I musi go kupić u kierowcy. Ale nie
ma odliczonej kwoty. A kierowca nie ma jak wydać, bo to dopiero siódma
rano. W tej sytuacji dobrym pomysłem jest rzucenie pod adresem szofera
kilku kurew, popomstowanie na żydowski spisek, który powoduje
permanentny brak drobnych, jak kraj długi i szeroki a potem buńczuczne
oznajmienie światu: to w takim razie ja jadę bez biletu a jak mnie
skontrolują, to powiem, że pan mi go nie chciał sprzedać. A jedź
złodzieju bez biletu, jedź. A potem płacz jakie to chuje złe w tym
Przedsiębiorstwie Przewozów, bo znowu nam fundują podwyżkę cen biletów.
7:17 Ruszyliśmy.
7:17:02 Stoimy w korku wielkim jak sam skurwesyn. Banda okolicznych
gimnazjalistów, która jedzie do szkoły, robi zawody: kto głośniej opowie
durniejszą historię z dupy wyjętą. Prawie jak w Kawie czy herbacie. Tak,
taka będzie Polska, jak jej młodzieży chowanie. Tą młodzież pochowałbym
w lesie, pod brzózką. Teraz, zanim dostaną dowód, uzyskają prawa
wyborcze i dołączą do dojrzałej części społeczeństwa. Czy ja też za
młodu byłem taki głupi? Hm... Byłem. No dobra, niech sobie krzyczą, może
będą z nich jeszcze ludzie. Wyciągam książkę i zaczynam lekturę.
7:17:30 Nie, no laska mać, mutant jakiś siedzi obok mnie. Składa się z
samych łokci, bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że jeden łokieć wbija mi
w biodro, drugi w łokieć a trzecim zasłania mi lewą część książki?
Zmieniam lekko pozycję, opieram się o szybę i kontynuuję lekturę.
7:18 Krzyk gówniarzy przekracza akceptowalne dawki. Chowam książkę,
wyciągam empetrójkowca, pakuję słuchawki do uszu (w tym czasie czwarty
łokieć trafia mnie w udo) i puszczam na full Godsmack. Od razu lepiej.
7:25 Gimnazjaliści wysiadają, w autobusie robi się przestronniej, mogę
wyciągnąć nogi, wyłączyć Godsmacka i przystąpić ponownie do lektury.
7:27 Chyba mam udar. Może by się przesiąść do następnego, bo to będzie
normalny, rozpierdalający się Ikarus, z dwudziestoletnią historią i
lepszym przewiewem. Bez sensu, przecież na Laminie będzie zapakowany pod
sufit. Jadę dalej.
7:30 Co ważniejsze? Wygoda czy zdrowie? Niby zdrowie, ale jak siedzę, to
może nie zemdleję. Bo w tej temperaturze jak postoję pół godziny, to się
na pewno wywalę. Jadę dalej. Od udaru mam dreszcze.
7:45 Mutant wielołokciowy wysiada, jego miejsce zajmuje starsza pani.
Starsza pani kąpała się ostatnio miesiąc temu, w związku z czym śmierdzi
infernalnie. Może by się jednak przesiąść.
7:46 Nie przesiadam się. Okazało się, że jak się naciągnie koszulkę na
nos, to nie czuć smrodu a jedynie moją wodę kolońską. A ona pachnie
całkiem fajnie. Jadę dalej. Tylko czytać się nie da, bo jak zacznę
czytać, to mógłbym tej pani dotknąć. A wtedy reszta dnia bankowo
zjebana. Chowam książkę, zarzucam Godsmacka i zaczynam gapić się przez okno.
7:59 Już wiem skąd te korki. Przez ostatnie kilkanaście minut sąsiednimi
pasami przejechało grubo ponad 100 samochodów. Analizując tylko
osobówki, stwierdzam co następuje: w 10 jechał rodzic z dzieckiem, w 4
jechały 3 osoby, w 1 jechały cztery osoby. W pozostałych jechał sam
kierowca. Z drugiej strony tym singlom wcale się nie dziwie - gdybym
miał samochód, to w życiu bym się nie przesiadł do autobusu ze zjebaną
klimą i ze śmierdzielem na siedzeniu obok w ramach bonusu.
8:25 Pętla na Wilanowskiej, uratowani. Uratowani jesteśmy. Wysiadam.
Sekundę później ledwo unikam wypieprzenia się na ryj, połamania rąk,
nosa i wybicia zębów. W nocy znowu jakieś skurwysyny wyrwały kilka sztuk
kostki brukowej z nawierzchni. Dziwne, myślałem, że moi sprytni rodacy
jumają tylko włazy kanalizacyjne, szyny kolejowe, miedź z trakcji,
wagony i mosty żelazne. A tu siurpryza - brukowce też gdzieś można sprzedać.
8:25:30 Chuja tam sprzedać. Bydło próbowało tymi brukowcami
przedziurawić ściany tojtojek stojących nieopodal pętli. Dziur nie
zrobili ale plastik powgniatali. Co za chuje.
8:27 I było baranie tak zapierdalać? Było? Pan jechał samochodem.
Zobaczył, że światło zmienia mu się na żółte więc zrobił to, co robi
większość Polaków w takiej sytuacji - przyspieszył. Miał dobrą setkę na
liczniku gdy prawe przednie koło trafiło w dziurę, których przy
przejściu dla pieszych sporo. I co? I oczko się odlepiło. Temu misiu, w
mordę. Huk wystraszył wszystkich na pobliskim przystanku, bo
eksplodowała mu opona. Dobrze, że debil nie wbił się w ten przystanek,
bo byłoby kilka trupów. Dobrze, że nie przekosił ludzi stojących na
przejściu, bo pewnie bym już nie żył. Zatrzymał się, wysiadł, popatrzył
i zapewne zaczął kombinować kogo można pozwać o straty. Refleksja na
temat zbyt szybkiej jazdy bankowo nie przemknęła mu przez mózg. Srać go,
idę na tramwaj.
8:30 Taaa... Trasa 'dziewiętnastki' została minimalnie skrócona i od
niedawna rusza z pętli, którą widać z przystanku. Tej przy Wilanowskiej.
Kierowca powinien ruszyć 2 minuty temu. Nie chce mu się.
8:33 Obudził się i podjechał. Znowu zostałem stratowany, bo mam takie
wyczucie, że w 8 przypadkach na 10 stoję w tym miejscu, w którym
wypadają drzwi autobusu, tramwaju albo metra. Strzał z torby w jaja już
nie robi na mnie wrażenia. Otwieram okno. Otwieram szyberdach. Opadam na
siedzenie. Ruszamy.
8:34 Pani w wieku Balzakowskim, z trwałą z żurnala wyciętą zaczyna się
ciskać, że jej wieje i czy mógłbym zamknąć okno. Odwracam się do niej i
z miną Nicholsona z Lśnienia cedzę przez zęby: na dworze jest +30
stopni, w tramwaju podobnie, chyba sobie pani żartuje. Oburzona pani
zaczyna się ciskać jeszcze bardziej. Odwracam się, wyciągam książkę i
ignoruję jej pomstowanie na chamstwo i drobnomieszczaństwo, jakimi
charakteryzują się dzisiejsi eunuchowaci, niedżentelmeńscy, niekulturni
i niewychowani mężczyźni. Tak, tak - przed wojną było lepiej. Za komuny
też było lepiej. Wyciągam empetrójkowca.
8:35 Przed nosem ląduje mi biust. Na oko miseczka E. Pani mocuje się z
szybą. Nie oponuję. Pani udało się zamknąć okno. Pani siada na swoim
krzesełku i jest z siebie wyraźnie zadowolona.
8:35:05 Dostałem udaru. W tej sytuacji ponowne otwarcie okienka wydaje
mi się uzasadnione. Czynię to. Pani zaczyna coś do mnie pokrzykiwać.
Wyciągam słuchawki z uszu. Dowiaduję się, że jestem chamem. Sugeruję
pani zmianę krzesełka, bo pół wagonu jest wolne. Drugie pół wagonu ma
ubaw. Pani krzyczy, że jestem strasznym chamem. Ponawiam sugestię zmiany
miejsca. Pół wagonu umarło ze śmiechu. Pani krzyczy coraz głośniej.
Wkładam w uszy słuchawki i siadam. Pani zmienia miejsce. Pół wagonu
podnosi się z podłogi i wyciera łzy z oczu.
8:44 Silver Screen, wysiadam. O, zielone miga, warto kroku przyspieszyć.
Niestety, przede mną wyrasta rozdawacz makulatury. Pardon, prasy
bezpłatnej. Przebijam się przez gościa od Metropolu. Natychmiast przede
mną wyrasta koleś od Metra. Czerwone. Z melancholią patrzę jak odjeżdża
mi 359. Zaraz za nim 522. Faktycznie, plan coby autobusy nie jeździły
stadami sprawdza się w stu procentach. Wszak dwa to nie stado. Parka
raczej, z której stado może w niedalekiej przyszłości powstać.
8:45 W złą godzinę o stadach zacząłem myśleć. Zapala mi się zielone. Zza
pleców słyszę huk. To z Rakowieckiej nadjeżdża 301, dzwoniąc radośnie
panewkami czy innymi cimeringami. Zaraz za nim 167. Zostałem klasycznie
wyruchany. Już chcę wrócić i przykopać makulaturowcom w ich koszyki gdy
na horyzoncie dostrzegam 131. Ruszam galopem.
8:45:02 Dzięki za ulotkę! Tobie też dzięki za ulotkę!! Tobie dziewczynko
też dzięki za ulotkę!!! Won mi z tymi ulotkami!!!! Rzutem na taśmę
dopadam do ostatnich drzwi. Kierowca zamyka mi je przed nosem i odjeżdża.
8:46 Halo. Tak, chciałbym zgłosić postulat. Czy moglibyście Państwo
zrobić szkolenie dla kierowców. Jakie? No takie, żeby nie pogrywali z
pasażerami. Bo jak czeka, to niech zaczeka. A nie niech czeka a jak
człowiek dobiegnie, to on przestaje czekać, trzaska mu drzwiami przed
nosem i odjeżdża. Dzięki. Nie, nie podam numeru autobusu. W końcu ja tu
z pomysłem racjonalizatorskim dzwonię a nie z donosem czy też skargą.
Tak. Dziękuję. Do widzenia i miłego dnia życzę.
8:47 Odpalam fajka. Telefon do Warszawskich Autobusów nieco mnie
uspokoił ale fajek jest nieodzowny. Zresztą mam czas, przecież następny
pasujący podjedzie za kilka minut.
8:47:50 laska wasza w dupę mać. Specjalnie to robicie? Ledwo odpalę
fajka a na przystanek podjeżdża jakiś zaginiony w akcji. Pstrykam
szlugiem, z którego zdążyłem jakieś cztery chmury ściągnąć do studzienki
kanalizacyjnej i podbijam do drzwi. Tradycyjny rytuał, torba w jaja,
łokieć w splot słoneczny i już jestem w środku. Podjechał normalny więc
próbuję otworzyć okno. Zagwożdżone. Aha, to 359. Faktycznie, one tak
mają. Przynajmniej niektóre. A konkretnie te, które podjeżdżają gdy
czekam na przystanku. Podchodzę do następnego okna. Między szyby
wsadzona gazeta z ubiegłego roku. Czarna jakaś. Pierdolę, nie ruszam.
Szyberdach zacięty. Dostaję udaru.
8:48 Co za pojebany kraj syfiarzy i brudasów. Nie można dotykać rurek,
bo można się do nich przykleić. Z niejakim trudem odrywam lewą dłoń od
rury. Zmieniam pozycję, opieram się plecami o burtę autobusu, rozstawiam
szeroko nogi i jadę. Udar jakby odpuszczał.
8:48:30 Ja pierdolę, jeden przygłup wylazł na przejście, bo wydaje mu
się, że on na przejściu jest świętą krową. I ma za mały mózg żeby
skojarzyć, że żaden pojazd nie jest w stanie zahamować w miejscu. Pewnie
kutas na fizyce wagarował. Chyba mi panewka z biodra wyskoczyła. W
kolanie też coś chrupie. Kierowca puszcza wiązkę przez okienko (jedyne,
które się w tym wraku otwiera, znajduje się w szoferce), ludzie zbierają
się z podłogi. Ci, którzy siedzieli, z podłogi zbierają dobytek. Po
podłodze turlają się pomarańcze.
8:49 Kierowca po raz kolejny przygważdża nas przy hamowaniu. Lekkim
chujem dostaliśmy jakieś 3 g. Co się stało? Nie wierzę, osobówka przed
nami nie przyśpieszyła na żółtym, tylko zahamowała. Kierowca autobusu
też w to nie uwierzył, bo zaczął hamować w ostatnim możliwym momencie.
Wątrobę mam pod sercem.
8:51 Wysiadam. Niestety, przy okazji rozdeptuję najstarszą ze
starowinek, która stwierdziła, że najpierw ludzie do autobusu wsiadają,
a dopiero potem wysiadają. Logiczne - nie wysiądziesz jeżeli nie
wsiadłeś. No, chyba że koledzy cię wnieśli. Podnoszę ją z ziemi,
przepraszam, wkładam do autobusu i maszeruję do pracy.
8:52 laska mać, jak tu ma być normalnie? Nie ma jeszcze dziewiątej a te
pierdolone, odpasione i wypakowane lumpy stoją pod sklepem. I już są
najebani. Gruby wąsacz ryczy 'Sto lat'. Pod arkadkami rozbita butelka po
bełcie, pod jedną z kolumn naszczane. Węch podpowiada mi, że ten szczoch
był jednym z miliona, jakie tutaj zapodano. Bo jebie jak na Dworcu
Chaosu. Tak wygląda w tej pierdolonej republice bananowej aktywizacja
bezrobotnych. Tak na moje oko do 11:00 będą zaktywizowani jak ta lala.
Mijam ich i odpalam fajkę. Po sekundzie przychodzi refleksja: łatwo
rzucić kalumnię i człowieka złym słowem skrzywdzić. A może to nie są
bezrobotni? A może to emeryci i renciści. I może na te swoje emerytury
zapracowali uczciwie a renty zdobyli z powodu trwałego uszczerbka na
zdrowiu?
8:52:10 Zaczynam się głośno śmiać z żarciku, który udał mi się bardzo.
Ten o emerytach i renistach. Tak, nie ma to jak chwila wesołości z rana.
Od razu perspektywa pozostałej części dnia rysuje się w jaśniejszych
barwach.
8:53 No załamka. Może ten mur nie był piękny ale był murowany i nieźle
wpisywał się w industrialny klimat dzielnicy. Ale inwestor stwierdził,
że szary mur należy rozpieprzyć. I zastąpić go tandetną blachą falistą.
Taką a'la siding na domach na wsiach. Pomalowaną białą farbą. Widok z
lekka psychodeliczny. I na dodatek cały chodnik ogrodzili i pieprznęli
wielki znak 'Przejście drugą stroną ulicy'.
8:53:10 Wiem, że nie należy przekraczać ulicy poza przejściem dla
pieszych. Ale nie mam wyjścia, bo do najbliższego mam kawałek drogi a
nie bardzo mam czas, żeby się wracać. Sekundę później prawie zostaję za
to ukarany przez kierowcę, któremu śpieszy się bardzo. Tak bardzo, że
rozwija prędkość zbliżoną do prędkości dźwięku. Podmuch mierzwi mi włosy
łonowe, jajka chowają się do podbrzusza. Za nim jadą kolejni. Czekam.
8:54 Dalej czekam.
8:55 Przestali jechać, przebiegam przez jezdnię.
8:55:10 Jasne, laska. Chodnik to najlepsze miejsce na sracz dla psa. No
ale co ma biedne zwierze zrobić, skoro pańcio albo pańcia polazła do
sklepu i uwiązała pupila do rury. Sra pod siebie. Nie mam czasu żeby
czekać i sprawdzić, czy właściciel posprząta po zwierzaku.
8:55:15 Zaczynam się głośno śmiać z kolejnego żarciku, który udał mi się
bardzo. To już dzisiaj drugi. Pod koniec dnia będę krynicą żarcików.
8:57 W końcu fabryka. Klimatyzowana. Człapię po schodach, zachodzę do
łazienki, długo szoruję ręce z tego gówna z rurki autobusowej. Moczę
głowę w zimnej wodzie. Wchodzę do kuchni, wycieram łeb i ręce w ręczniki
papierowe. Przemierzam korytarz, odpalam kompa, otwieram szafkę, idę do
kuchni i robię kawę. Loguje się. Odpalam programy robocze.
9:00 Jestem gotowy do pracy.
10:00 Nic się nie dzieje. Praca idzie gładko. Mieszczę się w czasie. Coś
mi tu nie gra.
11:00 Zrobiłem dawkę poranną. Czas na lekkie śniadanie.
11:15 Nawet smaczne było. Fajek też smaczny był. Człapię na górę.
11:16 laska mać, wykrakałem. W czasie gdy jadłem, elektrownia wyłączyła
prąd. UPS-y nie dały rady. Pootwierane arkusze kalkulacyjne, raporty,
programy robocze i prezentacja, poszły się jebać. Windowsowe
przywracanie ostatniej zapisanej wersji działa, ale okazuje się, że w
międzyczasie coś się spierdoliło z autosave. A konkretnie, to on nie
działa. I ostatni save nie jest sprzed minuty od zakończenia pracy.
Ostatni save jest z wtedy, gdy odruchowo nacisnąłem kontroles. Czyli
jakoś tak w połowie pracy. Chuj zastrzelił godzinę mojej roboty.
11:45 Kurwaaaa!!! Elektrownia znowu wyłączyła prąd. Straty mniejsze, bo
od poprzedniego padu duszę kontrolesa co 15 sekund ale raporty
wygenerowane w programach roboczych pooooszły w pizdu. Wychodzę na
balkon i odpalam dwie fajki.
12:30 Prądu brak. Przeglądam prasę. Kawa. Fajka.
13:40 Włączyli prąd. Włączam komputer.
13:41 Nawet nie doszedł do ekranu logowania. Elektrownia znowu wyłączyła
prąd. Gromko obwieszczam 'pierdolę, nie robię!'. Nie jakoś konkretnie do
kogoś, tak, w powietrze. Koworkerzy zaczynają się śmiać.
13:42 Śmieje się pół biura a hasło 'pierdolę, nie robię!' szerzy się po
piętrze niczym pożar buszu.
14:00 Komputer nadal martwy. Skończyły mi się gazety. Fajka. Kawa.
Klocek. Wyciągam palma i zaczynam grać w jakieś debilne, futrzane kulki.
14:18 Jest prąd. Włączam kompa.
14:21 Elektrownia znowu wyłączyła prąd. Wszystkich to rozśmieszyło do
łez. Zwłaszcza grafików, którzy mają dedlajny na 17:00. W ich kącie
śmiech jest nieco bardziej nerwowy. Chichot taki właściwie. Powoli
zaczynają dzwonić i tłumaczyć, że ten dedlajn można sobie zwinąć w rulon
i rozważyć nową definicję słowa 'czopek'.
15:00 Jest prąd. Z klawiatur i myszy grafików idzie dym, tak skubani
szybko klikają w fotoszopa. Odpalam kompa, loguję się, odpalam programy
robocze. I zastygam w bezruchu, bo boję się, że jak dotknę klawiatury,
to znowu instalacja pierdolnie.
15:03 Nieśmiało wciskam lewy przycisk myszy. Nic się nie dzieje.
Zaczynam robić formuły w excelu. Nic się nie dzieje. Rzucam się w wir pracy.
15:04 Dalej jest prąd.
15:05 Dalej jest prąd.
15:06 Dalej jest prąd.
15:59 Dalej jest prąd.
16:02 Dalej jest prąd. Odwaliłem kupę dobrej roboty. Kontroles,
kontroles, nowa wiadomość, do, temat, załącz, załącz, tradycyjne
formułki, wyślij. Mogę iść na obiad.
16:03 W podgrzewaczach zostały jakieś mało apetyczne resztki. Ryzykuję
sztukamięs razy dwa i kapustę kiszoną. Siadam, otwieram książkę i
przystępuję do lektury, przetykanej konsumpcją. Na szczęście sztukamięs
da się kroić widelcem, więc nie muszę kłaść książki na stoliku, na
którym przede mną jadły wieprze. Mogę nawet powiedzieć co jadły -
antrykot z kurczaka, frytki, zupę fasolową i surówkę z białej kapusty.
16:20 Nawet smaczne było. Odnoszę talerzyki i tacę, rozsiadam się na
tarasie i odpalam fajka.
16:21 W pozycji 'na pingwina' czyli stopy rozstawione szeroko jak u
Chaplina i ze ściśniętymi pośladkami gnam na piętro. Rzutem na taśmę
dopadam do drzwi kabiny, nadludzkim wysiłkiem powstrzymuję eksplozję, bo
przecież trzeba obłożyć deskę papierem. Ściągam spodnie, siadam,
eksploduję. Fak, obryzgało mi dupę.
16:25 Niby wiem, że człowiek składa się w 80% z wody ale nie sądziłem,
że można jej tyle z siebie wydalić i nie umrzeć z odwodnienia.
16:27 Dalej się odwadniam. Albo mi się wydaje, albo skóra na twarzy
zaczyna mi wisieć. Kurde, to już czwarty raz w tym miesiącu, jak się tak
odwadniam. I zawsze tego samego dnia tygodnia. Trzeba zacząć inaczej
łączyć potrawy i wykryć tajemniczy czynnik X powodujący odwodnienie.
16:30 Skatowany do granic wytrzymałości, z rozerwaną okrężnicą, błąkam
się po obiekcie i próbuję znaleźć naszą przychodnię. Jakaś litościwa
dusza bierze mnie pod rękę i prowadzi do odpowiedniej klatki schodowej.
16:31 Wchodzę do poczekalni i zastygam w bezruchu, spetryfikowany
cudownym zjawiskiem siedzącym na stołeczku, i oczekującym w kolejce do
pani ginekolog. Wciągam brzuch, przygładzam łysinę, niemrawo się
uśmiecham do zjawiska. Zjawisko odpowiada uśmiechem. Od razu mi lepiej.
16:32 Czy mógłbym dostać trochę kropli żołądkowych i węgla? - szepnąłem
konspiracyjnie. A co się stało? - gromko odparła rezolutna pani
pielęgniarka-recepcjonistka. Chyba coś niedobrego zjadłem na obiad. A
sraczkę masz!!! Oblałem się typowym rumieńcem pensjonarki. Obejrzałem
się za siebie. Zjawisko już się nie uśmiecha. Mam - cedzę przez
zaciśnięte zęby.
16:33 Dostaję te pierdolone krople żołądkowe i ten jebany carbo
medicinalis. Łykam wszystko bez popijania i umykam z poczekalni.
Zjawisko uśmiecha się ironicznie i patrzy na mnie jak na obsrańca.
Poniekąd ma rację.
16:35 Koleżanka pyta się mnie co się stało, że taki blady jestem.
Odpowiadam jej, że coś mi w żołądku... Co się dzieje? Dlaczego tak się
wzdrygnęłaś? Eeee... coś ci się zrobiło z zębami. Idę do łazienki,
przeglądam się w lustrze - pięknie, laska, pięknie. Zęby mam czarne
niczym górnik przodkowy. Pamiętajcie, nie gryźcie węgla. A jak
pogryziecie, to go popijcie obficie. A potem i tak umyjcie zęby.
16:37 Po uzupełnieniu płynów i pierwiastków śladowych oraz umyciu zębów,
zasiadam przed kompem. Z pełnym zrozumieniem konstatuję, że w czasie gdy
jadłem obiad i cierpiałem ból i upokorzenie, elektrownia znowu na chwilę
wyłączyła prąd. Włączam kompa.
16:39 Strach zaczynać cokolwiek, bo znowu coś pierdolnie i będę
przeklinał. A ja jestem tak wycieńczony, że nawet nie mam siły
przeklinać. Odpalam Firefoxa i zaczynam czytać archiwum Joemonstera.
16:40 Chuja tam archiwum, przecież ja już to wszystko znam. Zobaczmy co
tam na jutubie słychać.
16:41 Chuja tam jutube. Łącze pierdolnęło i nie mamy neta. Poczytam
sobie intraneta.
16:42 Intranet jest nudny. Sięgam po archiwalne numery CKM-u.
16:44 CKM to pismo dla kierowców ciężarówek marki Star. Tych, co to się
ubierają w siatkowane koszulki na ramiączkach albo jeżdżą topless a w
kąciku ust wisi im zawsze fajek. Sięgam po archiwalne numery Men's Health.
16:48 Widok szóstego z rzędu kaloryfera na brzuchu modela z żurnala
wyciętego, wpędza mnie w głębokie kompleksy. Chyba się zapiszę na
siłownię. Sięgam po archiwalne numery Playboya.
16:53 Piiiiiisk, JEBUDU!!! No tak, znowu się skleili kierowcy na
skrzyżowaniu, bo jednemu się wydawało, że zdąży skręcić w lewo. Nie
zdążył. Znakiem tego fajny autobus odpada i będę musiał zgięty wpół
zapieprzać do dalszego i mniej podchodzącego przystanku, bo przy lepszym
przystanku będzie korek jak czubek. Zajebiście jest. Wracam do Playboya.
17:10 Tak jest - gołe baby to jest to. Całe szczęście, że mamy sezon
ogórkowy, w branży nic się nie dzieje i dzień w plecy nie jest powodem
nadgodzin. Idę do kuchni umyć kubek po kawie, bo ja jestem taki dziwak,
co to lubi pić z czystego a nie z zasyfionego.
17:10:30 Chuja tam krople żołądkowe i carbo. Tym razem zdaje mi się, że
w mętnej pianie pływają kawałki kręgosłupa. Niech mnie ktoś dobije.
17:11 Dobija mnie smród. Ryzykując powódź w gaciach wybiegam z kabiny,
długo szoruję ręce i zgięty w pół pełznę do kuchni.
17:11:40 DEFCON 1 - nie zaryzykuję powodzi w gaciach. Wnętrze jakby
znajome. Odgłosy jakby znajome. Cierpienie jakby znajome. I smród jakby
znajomy. Tym razem zaciskam nos i walczę do końca.
17:21 Doczołguję się do zlewu, rozlewam na blat pół litra mydła w
płynie, parzę sobie ręce we wrzątku. Doczołguję się do kuchni, wyciągam
50 ręczników papierowych, chociaż potrzebuję jedynie 3. Wycieram ręce.
Wycieram kubek. Doczołguję się do biurka. Chowam kubek do szafki.
Zamykam szafkę. Wyłączam kompa. Biorę torbę w zęby i doczołguję się do
wyjścia. Teraz jeszcze tylko wizyta w centrum miasta, zakupy w Smyku,
bankomat, Plac Konstytucji, tramwaj, dziewiątka i home, sweet home. Dam
radę.
17:30 Tęsknym wzrokiem odprowadzam kolejno 180, 522, 131 i 359, które
podjeżdżają pod przystanek w odstępach dziesięciosekundowych. A ja
jestem, niestety, po drugiej stronie przejścia dla pieszych. Krzyże
ustawione na pasie zieleni, skutecznie zniechęcają mnie do przebiegania
ulicy na czerwonym świetle. Walka ze stadami idzie dobrze, bo cztery
autobusy to przecież nie stado - to dwie parki ledwie.
17:31 Skończyła mi się benzyna w zapalniczce. Pani przede mną kupuje w
kiosku dezodorant fiołkowy. Chyba nie zdążę nabyć zapałek.
17:33 Pani dalej kupuje dezodorant fiołkowy. Raczej nie kupię tych zapałek.
17:34 Podjeżdża 301. Nie kupiłem zapałek. Pani kupiła dezodorant
fiołkowy. 17:34:10 Tradycyjny strzał z torby w jaja. Udziela mi się
jakaś taka jesienna melancholia. Dziwne, bo środek lata mamy. O laska,
to nie melancholia. To krople żołądkowe i węgiel. Zdecydowały się, że
jeszcze za wcześnie na to, żeby zacząć działać. Krople potu występują mi
na czoło.
17:35 Pani zaczyna psikać się dezodorantem fiołkowym. Ludzie patrzą na
to nieco skonfundowani. Ja, jako typ wybitnie olfaktoryczny, zaczynam
się śmiać. W momencie gdy zapach dezodorantu dociera do moich
receptorów, dodatkowo pojawiają się łzy. Przestaję się śmiać w momencie,
gdy zdaję sobie sprawę, że może to spowodować utratę kontroli nad
dolnymi partiami mięśniowymi. A tego bym nie chciał.
17:37 Skręt z Puławskiej w Rakowiecką to jest to. Lepsze od wspinaczki
skałkowej. Lepsze od bungee. Lepsze od skoków na spadochronie. Lepsze od
przejazdu rowerem po stolicy w godzinach szczytu. Lepsze nawet od seksu.
Wyciągam z pleców kawałek rury, nastawiam sobie bark, można jechać
dalej. Kurde, może by tak przesiąść się tutaj w tramwaj. Nie, metrem
będzie szybciej.
17:40 Szybkim krokiem przemierzam korytarze przejścia podziemnego, jedną
ręką wyciągam z kieszeni bojówek kartę miejską, drugą przytrzymuję
torbę. Przykładam kartę do czytnika. Wszystko 'na biegu'. Piiiip. Można
iść. JEBUDU! No żesz laska wasza w dupę kopana mać gamratka. Obrotowy
widelec się spierdolił. Albo czytnik się spierdolił. Albo kartę mam
spierdoloną. Przywaliłem udami w ten metal tak, że aż mi plomby
zadzwoniły. Słyszę podjeżdżające metro. Cofam się szybciutko, przykładam
kartę ponownie do czytnika. Nie działa. Przykładam do czytnika obok.
Działa. Ostrożnie popycham obrotowy widelec. Kręci się. Przechodzę. Coś
szarpie mnie do tyłu. O laska, złodziej robi mnie na wyrwę. Obracam się
na pięcie, pięści w górę... Taaaa... złodziej. Pasek od torby mi ten
widelec zgarnął i przyhaltował. Odplątuję pasek. Zbiegam na dół. Już
widzę drzwi wagonika. Są tak zapraszająco rozchylone. Odpędzam brzydkie
skojarzenia. Jeszcze dwa kroki. No, może trzy. Nieważne. Drzwi się
zamykają, skład robi bip i odjeżdża. laska, ramy braju były tak blisko i
znowu zostałem odrzucony. Przechodzę na drugi koniec peronu żeby jakoś
zabić czas.
17:43 Na szczęście w godzinach szczytu metro śmiga często. Wsiadam.
Motorniczy daje sygnał. Do wagonika podbiega ona, on i on. On i ona
zdążają. On nie zdąża. Znaczy zdąża wsadzić rękę między zamykające się
drzwi. Drzwi się otwierają. On wchodzi do wagonika. Ona i on mu
gratulują. Otwierają się drzwi szoferki. Wychodzi szofer. Wchodzi do
wagonika. Wyciąga onego od ręki na peron i pokazuje, że drzwi są
popsute. On się dziwi - jak to popsute? Przecież się zamykają. No
właśnie - odparł szofer. Zamykają się.
17:43:20 Faktycznie - drzwi się zamykają. Szofer wsiada do szoferki.
Wagonik rusza. On zostaje na peronie. Nawet nie staram się tłumić
nerwowego śmiechu. Ona i on patrzą na mnie z potępieniem. Odpierdolcie
się ode mnie matoły, jak wasz kolega nie kojarzy, że nie wsadza się ręki
między zamykające się drzwi, to jest jego problem a nie mój.
17:44 Pierdolona pielgrzymka piesza do miejsc święconych wbija się do
wagonu na następnym przystanku. Aaaa... niech mnie ktoś dobije. Czy wam
się laska wydaje, że jak będziecie się pchać, to wagonik metra się
cudownie rozszerzy? Albo rozmnoży? Takie rzeczy to tylko w Kanie
Galilejskiej albo w Erze. To jest metro. Tu nie ma cudów.
17:44:30 Przejrzałem na oczy. Przez 30 lat prowadziłem puste życie. A
było puste, bo nie było w nim Niego. Wracam na łono. Wagonik się
cudownie rozszerzył, wszyscy pielgrzymi wbili się do środka. Czuję się
jak bydło wiezione na ubój. Albo Tokijczyk. Ktoś dotyka moich pośladków.
Znowu mam udar. Jestem cały mokry. Myślę, że granat albo mina Claymore
rozwiązałaby moje problemy definitywnie.
17:46 Dziki tłum wypycha mnie z metra. Biegną do schodów ruchomych, a mi
się nie chce bydłu tłumaczyć, że schody ruchome, pomimo tego, że się
ruszają cały czas, to nigdzie nie odjadą. Taka ich natura i uroda. Kilka
toreb w jaja. Dwie rzepki zaskrobane na pięcie. Chyba krwawię. Oprę się
na chwilę o zimny mur, poczekam aż trzoda wjedzie na górę. Muszę
odpocząć. Choć przez chwilę.
17:46:30 Bilety do kontroli - zagaił łysiejący pan w skórzanej
kamizelce. Zaczynam grzebać w kieszeni. Pan się oddala w stronę kolejnej
ofiary. Z kartą miejską w ręku podchodzę do jego kolegi i mówię: To jak,
sprawdzacie te bilety panowie czy nie chce wam się? Kolega pana prosił,
to kolega pana sprawdzi. Eee... a pan nie może? Nie. Dżizas, laska, ja
pierdolę. Jak z taką komunistyczną mentalnością mamy się wygrzebać z
tego gnoju, w którym tkwimy po szyję? No jak? Biegnę za skórzanym typem,
podkładam mu kartę pod czytnik, piszczy, oddalam się. Szybko się
oddalam, bo jeszcze chwila i mnie chuj zastrzeli w tym metrze.
17:47 No i się laska naoddalałem. Moje schody stanęły nagle. Schody obok
jadą. Pomysł przesadzenia barierki odrzucam jako niezorganizowany, bo
nie należy wsiadać do pojazdów będących w ruchu. Zaczynam powoli człapać
w górę. Pieprzyć udar, zaraz dostanę zawału. Jestem cały mokry.
Nienawidzę świata.
17:47:30 Schody ruszają nagle. Mało nie wypieprzam się na pysk. W
ostatniej chwili łapię to obleśne, gumowe coś, służące do
przytrzymywania się podczas jazdy. Nie przeszkadza mi nawet, że się
lepi, bo ja lepię się bardziej. Jak na górze podejdzie do mnie koleś z
ankietą, perfumami, nożami kuchennymi albo Bahawiditatą (czy jak się ta
święcona książka nazywa), to będzie dym.
17:48 Podchodzi do mnie koleś z Bahawidittą i zaczyna coś ględzić o mocy
płynącej z tej święconej książki, równocześnie próbując wetknąć mi ją do
ręki. W ramach prezentu. I w ramach poczucia mocy. Rzucam stłumione
'spierdalaj' i prę do przejścia podziemnego pod Rotundą. Typ patrzy się
na mnie oburzony. Zastanawiam się czy nie powiększyć jego oburzenia ale
nienawidzę profanowania książek więc pomysł zarzucam. Zręcznym balansem
ciała omijam 6 osób z ulotkami w wyciągniętych rękach, bo nie mam ochoty
zapisywać się do 6 zajebistych szkół językowych. Na dodatek na kursy
promocyjne. Zanurzam się w jądro ciemności.
17:50 Podróż przez jądro ciemności była zajebista. Najpierw musiałem
przebić się przez kolejkę oczekujących do bankomatu. Chyba jakieś
wyprzedaże są w KDT, bo stało tych ludzi od metra. Nie, że od stacji
metra tylko od metra. Następnie sprytnym zwodem wyminąłem starszego pana
z tamburynem, który chodził i zbierał pieniądze. A z tyłu jego równie
starzy koledzy, poprzebierani w marynarki w kratę, przycinali hiciora o
tym, że tutaj można szczęście znaleźć. Faktycznie, jeżeli syfilis, brud
i smród jest dla kogoś szczęściem, to jest go tu pod dostatkiem.
Następnie wszedłem w strefę 'dwa w jednym'. Po pierwsze trzeba tak
lawirować, żeby nie dostać w nos zapachem z Apetita, Oscara i kebabowni.
Po drugie trzeba tak lawirować, żeby bydło walące z naprzeciwka całą
szerokością korytarza, nie przypieprzyło ci torbą w jaja. Czy ta trzoda
znad Wisły nie nauczy się, że w przejściach podziemnych, na chodnikach
czy nawet na przejściach dla pieszych są z reguły dwa pasy ruchu: w tę i
wewtę. Dałem radę. A potem to już tylko cudowna maść przeciw grzybicy i
półpaścowi na schodach, zwarty szpaler ulotkowiczów u ich szczytu i Rotunda.
17:53 laska, pół Warszawy się dzisiaj pod Rotundą umówiło. Od minuty nie
jestem w stanie przebić się przez ten tłum dziki. Na usta cisną się
wyrazy, żołądek znów bulgocze, ktoś znowu przywalił mi torbą w jaja.
Chyba zacznę krzyczeć.
17:53:30 Z pomocą przyszedł mi dziadek smród, tłum rozstępował się przed
nim niczym Morze Czerwone przed Mojżeszem a ja, nie bacząc na potworny
zacuch, wykorzystałem zieloną falę i przebiłem się w końcu na
Jerozolimskie. Ha, moja zajebistość czasami mnie przeraża.
17:56 DH Smyk, McDonalds i KFC. Centrum rozrywki dla rodziców z małymi
dziećmi. W promieniu 100 metrów śmierdzi jak w chacie Beduina. Koszmarny
ryk biednych gówniarzy, dla których McDonalds to najfajniejsze miejsce
na świecie, rozsadza mi głowę. Wbijam się do Smyka.
17:57 Oczywiście musieliście się wpierdolić przede mnie na schody
ruchome? Byście buraczane łby chociaż przepraszam powiedzieli za
przywalenie mi z buta w but. A zresztą - zakochani widzą słonie i pewnie
nie poczuli, że mnie zglanowali. A może dziecka oczekują i jadą
przylukać łóżeczko. Ze mnie to jednak bezwzględny, nieczuły, łysy i
zapatrzony w siebie skurwiel jest.
17:57:10 Dziwne. Dlaczego w Smyku śmierdzi jak na Dworcu Chaosu?
17:59 Dziwne. Dlaczego byle zabawka dla małego chłopca kosztuje
najbidniej trzy dychy? Dlaczego średniej wielkości zabawka dla małego
chłopca kosztuje najbidniej sześć dych? Dlaczego wszystkie zabawki
charakteryzują się urodą i estetyką kloca? A jak już coś mi się
spodobało, to albo jest dla dziecka za skomplikowane (czołg Leopard do
sklejania) albo zbyt przerażające (Bionicle)? Trzeba rozważyć koncepcję
otwarcia hurtowni chińskich zabawek.
18:09 Nie mam siły przeklinać. laska - to jest Europa czy Afryka. Jak to
możliwe, że nie można płacić kartą. A, okej. Bo już myślałem, że nie
macie terminali. A to tylko awaria. Dobra, pani mi położy te zabawki pod
ladą a ja zejdę na dół do bankomatu i wypłacę kasę.
18:10 Service temporarily unavailable. Walę z buta w bankomat. Odpalam
papierosa. Wam też czkawka elektrowni zaszkodziła?
18:11 Ty skurwysynu bez mózgu, naprawdę myślisz, że zielona strzałka do
skrętu w lewo daje ci prawo do przejeżdżania po moich butach. Niestety,
celnie mierzony kop w tylny błotnik minimalnie chybia celu. Kontynuuję
przekraczanie jezdni, klnąc głośno. Ludzie się ode mnie odsuwają -
zupełnie nie wiem dlaczego.
18:12 Pół Warszawy próbowało zrobić zakupy w tym samym czasie i
napotkało na ten sam problem - upierdolone terminale. Teraz pół Warszawy
próbuje wypłacić kasę z jedynego w zasięgu wzroku czynnego bankomatu.
18:18 Połowa kolejki dała radę wypłacić. Jeszcze chwila i moja kolej.
Zupełnie jak na kolei. Odpalam fajka.
18:27 No laska, co za blondi. Stoi przy tym bankomacie i pika w te
klawisze. Czego się spodziewasz, że nagle będziesz mogła zagrać w węża?
Do kurwy nędzy - to takie proste: karta w dziurę -> polski -> pin ->
enter -> kwota -> enter -> wydrukuj potwierdzenie -> enter -> wyjmij
kartę -> weź pieniądze -> weź potwierdzenie -> spierdalaj, a nie mi
dzień marnujesz. A ta durna cipa tylko pika i pika. Co chwila jakieś
wydruki wyłażą ze ściany, ona je czyta z przejęciem, wyciąga inną kartę
i abarot to samo. Za chwilę rozpieprzę jej twarz o tę ścianę.
18:29 Nie wytrzymałem. Zrobiłem krok do przodu, lekko się pochyliłem i
głosem Vina Diesela wycharczałem: uda się dzisiaj? Spłoszona panienka aż
podskoczyła po czym oznajmiła mi, że dawno by się udało ale stoję za
blisko, peszę ją i na pewno podglądam jej piny. Taaaa laska, piny
podglądam. Jakie ty możesz mieć dziecino piny - 1234, 1111 albo 6789.
Nie muszę podglądać. Na moje 'i pewnie jeszcze w kark dyszę gorącym
oddechem' blondi wyszarpnęła kartę z bankomatu i oddaliła się, co chwilę
zerkając przez ramię czy przypadkiem za nią nie idę. Nie szedłem, bo ja
tu nie dla przyjemności a po to, by wypłacić pieniądze. Wypłata
przebiegła płynnie i bez problemów. To są przewagi płynące z posiadania
jednej karty bankomatowej.
18:33 Dziwne. Poprzednim razem w Smyku śmierdziało jak na Dworcu Chaosu.
Teraz mam wrażenie, że wyczuwam dodatkowo delikatną nutkę pawia. Może
ktoś bardziej wrażliwy nie wytrzymał? Nieważne - ja tu nie dla dedukcji
przyjechałem a na zakupy.
18:36 W końcu się udało. Stoję za przejściem dla pieszych, żyję,
prezenty trzymam w garści i zaczynam kombinować co tu dalej, bo wizyta w
Empiku nęci mnie coraz mniej. Tam przecież też mogły walnąć terminale a
kolejnej takiej wizyty przy bankomacie nie zniosę. Postanawiam udać się
na jedno, relaksujące piwo.
19:00 Nożesz laska mać. Brak miejsc. Lokal dla niepalących. Z piwa tylko
Carlsberg (wolę się wody z Wisły napić). Rezerwacja. Miejsce tylko przy
barze a tam palić nie można. Knajpa zapchana dresiarzami. Knajpa
zapchana lumpami. Miejsca tylko w ogródku a tam mnie od razu opadną
Rumuny i młodzież, która udaje, że umie grać na bongosach, djembe albo
gitarze. A każdy będzie prosił o kasę. W Borynie remont. Santosa
zamknęli. Amatorska wypchana po sufit. W Bajce zlot miejscowej bohemy.
Pierdolę, dychy za browar nie dam, bo takie ceny uważam za kurestwo
czystej wody. Oraz dobry wabik na lanserów. Sram na Nowy Świat. Sram na
Chmielną. Chyba nie się jednak nie napiję. Czas wracać do domu.
19:05 Porypało cię? Do metra się chcesz pchać? A jak znowu trafisz na
pielgrzymkę? Tym razem rowerową. Przecież wykastrują cie wystającymi
fragmentami najdalej na Racławickiej. Tramwaj - tak, to dobry pomysł.
19:06 Jądro ciemności po raz wtóry. Teraz jest nawet weselej, bo w
jednym ze sklepików jakiś debil zapalił kadzidełko. Pachnie jak na
arabskim suku. Albo raczej w Kalkucie. O, teraz by się koleś z
Bahawadatą przydał, byłby zajebiście na miejscu i klimatyczny po maksie.
Niestety, zniknął był akurat niczym sen złoty. Zero wyczucia
dramaturgii, zero.
19:07 Duszę się. Niestety, dym z kadzidełka zaleciał mi wielką chmurą do
płuc i duszę się. Czuję się jakbym przed palił żywicę sosnową. Albo
szyszki mielone. Zielone igiełki świerkowe. Czyżbym miał silną alergię?
Przyszedł na mnie kres?
19:08 Wycharkuję kawałki płuc na przystanku. Ludzie patrzą na mnie jak
na lumpa. Wali mnie to. Chyba znowu mam udar. Zaczynają pulsować mi
jaja. Nie z podniecenia. Z bólu.
19:10 To nie płuca. To zwykła flegma. Posmak kadzidła jest wszechobecny
i nieznośny. Którejś nocy spalę im tę budę.
19:11 Podjeżdża 35 - nie pasi.
19:17 Podjeżdża 18 - nie pasi.
19:20 Podjeżdża 15 - nie pasi.
19:22 Podjeżdża 35 - nie pasi. laska mać. Gdzie jest czwórka?
19:26 Podjeżdża 18 - pierdolę, wsiadam. Przy Królikarni się przesiądę.
19:26:15 Znowu dostałem torbą w jaja. To już nie pulsowanie. Jakby
napisał artysta: tępy ból promieniował mu z podbrzusza i gorącą falą
rozlewał się po całym ciele. Mam nadzieję, że ta gorąca fala to taka
metafora a nie płyny ustrojowe. Siedzę na krzesełku, nogi mam
wyciągnięte, ogarnia mnie senność, przymykam oczy i daję się unieść
kołysaniu tramwaju na pogiętych szynach.
19:28 Ty skurwielu, zabiję cię tymi skrzypcami. Albo smyczkiem. Albo
kasownikiem, który się zawiesił i piszczy. Uwielbiam wręcz Cyganów. Te
ich tabory przemierzające bezkresne stepy. Oraz górskie ścieżki
Transylwanii. Czy nawet puszty węgierskiej niezmierzone przestrzenie.
Ale za każdym razem jak słyszę czardasza granego na rozstrojonych,
pitolących skrzypcach, to rodzi się we mnie nienawiść. Znając ich
algorytmy oraz repertuar wiem, że drogę do Rakowieckiej mam z głowy.
laska, nie możecie grać Węgrom i Rumunom? Uparliście się na nas a
przecież my tylko Hej Sokoły i W stepie szerokim.
19:30 Zaczął grać Hej Sokoły. Ma ktoś szydełko? Bębenki bym sobie
podziurawił, bo nie zniosę tego.
19:33 Czuję się, jakby dwóch szaleńców przy pomocy tępej, zardzewiałej
piły przecinało mi mózg na pół. W poprzek. Oczy mi łzawią. Mam udar. A
pięści zaciskam tak mocno, że paznokcie przebiły mi skórę i plamię
wszystko krwią.
19:34 Wysiadł. Wsiadł koleś po hajnemedynie. Spierdalaj - nie mam
drobnych a ty wcale nie jesteś połamany, posuwany kanciarzu.
19:36 Wysiadł i zupełnie normalnym krokiem przeszedł przez przejście dla
pieszych. Umiejętność symulowania powykręcanych kończyn - tydzień
treningu. Urobek godzinowy - 60 złotych. Miny ludzi, którzy widzą, że
znowu dali się nabrać cwanemu oszustowi - bezcenne. Nie tłumię śmiechu,
bo przecież głupich nie sieją.
19:42 Debil to za mało powiedziane. Morderca. Potencjalny morderca - to
słowo lepiej oddaje to, co kretyn zrobił. Skręcał w lewo i robił to tak
swawolnie, że nie zauważył tramwaju. Tramwaj przyjebał centralnie w tył
kombiaka, którym morderca się przemieszczał. Tramwaj jechał wolno.
Tramwaj waży dużo. Kombiak, rozrzucając sporo niepotrzebnych mu już
kawałków, wykonał kilka obłędnie wyglądających piruetów, cudem wpasował
się między kosz na śmieci a znak 'przejście dla pieszych' i przyjebał w
ścianę budynku. Tylko cud sprawił, że na przejściu nie oczekiwała na
zielone żadna starsza osoba. Koniec jazdy. Wysiadam. Mam szczerą ochotę
podejść do pogromszczyka, wywlec go przez przednią szybę i rozsmarować
mu ryj po chodniku. Chcesz się chuju zabić, to rozpędź się na górskiej
serpentynie i przez minutę nie skręcaj. A nie się uparłeś, żeby jeszcze
kogoś ze sobą zabrać do Tartaru.
19:44 Rozmyśliłem się. W dupie go mam. Pytam się kierowcy tramwaju czy
zadzwonić po policję i pogotowie. Lekko roztrzęsiony koleś stwierdza, że
dzięki ale nie trzeba gdyż już to uczynił. Zabieram swoją twarz z
pojazdu i człapię na autobus. Na pewno mam udar.
19:51 Korek na szynach taki, że laska mać. Wszyscy wysiadają jak
Puławska długa i szeroka. Po czym ustawiają się na przystankach
autobusowych. Zajebiście. Mnie tylko ciekawi skąd nagle tyle tych
tramwajów się za nami wzięło. Pewnie poopóźniane czwórki dobiły do
lidera. Co za gnój.
19:53 Szerokiej drogi, bo w autobusie, który podjechał zmieściłaby się
tylko cudowna pielgrzymka piesza do miejsc święconych. Widząc, że kilka
wieprzowozów trzeba będzie jednak przepuścić, udaję się do pobliskiej
kolektury Lotto celem uiszczenia podatku od naiwności.
19:54 Dzień dobry, duży lotek, 8 zakładów 'chybił-nigdy nie trafił'.
Podaję kasę, biorę papier, patrzę w cyfry i zaczynam kląć jak szewc. Ja
rozumiem, że układ 1, 2, 3, 4, 5, 6 ma szansę wypaść z takim samym
prawdopodobieństwem jak układ 2, 15, 28, 31, 39, 43 i tylko przez naszą
zabobonność i pęd do zaklinania rzeczywistości wierzymy w to, że o drugi
układ 'łatwiej'. Jestem człowiekiem młodym, inteligentnym, mam otwarty
umysł i dopuszczam do siebie nowe idee. Ale jak widzę na kuponie 22, 23,
24, 27, 29 i 46, to zaczynam się rozglądać, czy ktoś sobie ze mnie jaj
nie robi i nie wsadził mnie do ukrytej kamery. Srać na ukrytą kamerę,
pozostałe sekwencje wyglądają szansownie. laska, zaczynam myśleć jak
nieuk. To przez ten udar. Wychodzę. A raczej próbuje wyjść, bo brzuchaty
wąsacz napiera w wąskim przejściu i ani mysli ustąpić. Udar, obite jaja,
przepocone na wylot gacie, spodnie i koszulka, skutecznie zniechęcają
mnie do kopania się z koniem. Daruję sobie próby wychowywania buraka.
Daję dwa kroki w tył i przepuszczam gnoja. Triumf malujący się na jego
twarzy jest typowym triumfem tępego chama nad wrażliwym inteligentem.
Ale pedałkowi w okularkach dojebałem, a co. Nie mam siły tłumaczyć
gościowi, że społeczeństwo działa nieco inaczej i opuszczam żartobliwą
kolekturę.
20:00 Ten autobus też przepuścimy, bo z zewnątrz wygląda jak land of
Mordor where the shadows lie. Na dworze jasno, w wieprzowozie ciemno a
zbity kłąb ciał kontrapunktują świecące się liczne pary oczu pełnych
szaleństwa. Dziękuję, postoję.
20:05 Czy mógłby mi pan pomóc wnieść torbę na kółeczkach do autobusu, bo
ja nie mam siły jej podnieść? Da radę. Ej, no moment. Nie musi mi pani
wtykać brudnego uchwytu w rękę - jak podjedzie autobus to sobie poradzę.
20:07 laska, chyba zostałem kaleką. Babcia, która wygląda jakby za
chwilę miała się rozpaść na kawałki była w stanie przeciągnąć torbę,
którą ja ledwo szarpnąłem z krzyża. Albo skubana zajumała trzy pokrywy
wod-kan albo gdzieś stargała ołów. To płócienne gówno w zieloną kratę
zdaje się mieć gęstość kolapsującej gwiazdy. Czuję jak pękają mi
ścięgna. Czuję jak eksplodują mi żyły na skroniach. Czuję jak łapię
przepuklinę. Ostatkiem sił wciągam ten psychodeliczny koszyczek do
środka, przetaczam go pod wolny fotel, rzężę 'nie ma za co' i odpełzam
gdzie indziej. Muszę odpocząć.
20:15 Pierdolę, muszę napić się piwa. W zadymionym lokalu. Z kupą ludzi
dokoła. Potrzebuję pubu. Knajpy. Mordowni. Czegokolwiek, gdzie mógłbym
zajarać dwie fajki na raz nad kuflem browaru. Może być nawet ten kufel
obtłuczony. Wysiadam.
20:30 Co za sadystyczny umysł zaprojektował osiedle, na którym zabłądził
tak wytrawny traper jak ja?
20:35 To był bóg sadystów.
20:39 Bóg-imperator sadystów.
20:43 Master of sadists.
20:47 Chuja tam master, widzę pub. Wchodzę do pubu. Daj mi szybko piwo,
dobry człowieku. Albo się zacznie. Dał.
22:20 Nie ma jak jedno aliganckie. Góra dwa. Zresztą co ja sobie będę
piwa wyliczał. Stać mnie. Tylko jak ja teraz znajdę drogę na pętlę. Jest
fajnie, błogo i mózg mi otula taka fajna wata. Różowa. Teraz chyba
trzeba skręcić w lewo...
22:34 Mwahahahaha... jestem zajebisty. Jestem bogiem-imperatorem
zajebistości. Jestem master of zajebistość. Widzę pętlę.
22:34:30 Ty debilu. To nie pętla, to McDonalds. Będziesz wsiadał na
drugim przystanku i całą drogę będziesz stał, bo autobus pewnie będzie
zarypany. Ale za to zdążysz jeszcze wciągnąć czisburga z frytkami. Albo dwa.
22:35 Dwaczisburgeryśredniefrytkinawynoszanapójdziękujęzadeserteżdziękuję.
22:38 Zawsze jak mi się śpieszy, to trafiam na świeżą dostawę frytek.
Nie dość, że trzeba na nie czekać 3 minuty, to dostaję je tak gorące, że
nie da się ich zjeść. Nic to, dokończę w autobusie.
22:38:30 Taaaaa.... laska. Szybciej na tym żółtym przejeżdżaj. A ty
zdążysz na czerwonym. Stary, na luzie, dasz radę. Dał.
22:41 Chuja tam w autobusie. Dwaczisburgeryiśredniefrytki poooszły w
tempie światła. Nie wiem czy dobrze to zrobi mojemu skołatanemu
żołądkowi ale od kilku godzin wszystko wskazuje, że krople i carbo
zrobiły swoje. Zresztą po piwie jestem taki głodny, że zjadłbym nawet
chłodnik, po którym zawsze mam masakrę w brzuchu. Jeszcze sobie zdążę
pół papieroska spalić.
22:42 O, nawet więcej niż pół.
22:43 Właściwie to nawet trzy czwarte.
22:44 Szlag, zaciągnąłem się filtrem. To boli. Udar minął niepostrzeżenie.
22:45 Dlaczego ten fiut nie umie przejechać niecałego kilometra w czasie
nieprzekraczającym pięciu minut?
22:46 Sześciu minut.
22:47 Siedmiu minut. Wkurwiają mnie takie wyliczanki, chce mi się siku,
bolą mnie jaja, w płucach szaleją opary filtra i kadzidełka. Chcę do
domu. Chcę do łóżka. Chcę odpocząć.
22:47:30 Podjechał.
22:48 Stoję i oczom nie wierzę.
22:48:15 Dalej nie wierzę. Sprawdziłem tylne drzwi - nie da się wejść.
Sprawdziłem środkowe - jeszcze gorzej. Sprawdziłem trzecie - o, jest
trochę miejsca na dolnym stopniu. Wbiję się.
22:48:40 Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Przydałby się ktoś z łomem
albo łyżką do butów. Oraz kostką masła, bo bez tego chyba nie pójdzie.
22:49 Wciągnięto mnie do środka. Obeszło się bez masła, łomu i łyżki do
butów. Jedziemy. Lewą nogę zaklinowało mi gdzieś między stopniami. Prawa
wygięta na zewnątrz pod kątem 90 stopni. Jak się obrócę w lewo, to
wkładam nos w kieszeń spodni typa stojącego schodek wyżej. Jak się
obrócę w prawo, to wkładam nos pod pachę typa stojącego schodek wyżej.
Jak skieruję twarz w przód, to wkładam nos między pośladki typa
stojącego przede mną. Oczywiście na schodku wyżej. Wybieram kieszeń.
22:50 Coś niewygodnie. Sprawdzimy jak tam pacha.
22:51 Wolę dostać skurczu szyi. Wracam do kieszeni.
22:51:15 laska mać, mało nie wypadłem. Chuj tam, że przystanek na
żądanie i koleś wbija się przez tylne wejście. Należy otworzyć wszystkie
drzwi, bo będzie zabawniej. Dobrze, że się złapałem za rurkę.
22:51:20 Proszę, niech to będzie rurka.
22:51:25 Nikt nie krzyczy. To była rurka.
22:52 Poleczki. Tym razem jestem przygotowany.
22:52:10 Wydawało mi się. Drzwi prawie zmiażdżyły mi stopę. Dobrze, że
mam na nogach Steele a nie Nike, bo w tym drugim przypadku buty byłyby
do wyrzucenia a lewa stopa do ucięcia. Albo do wymiany na protezę. Na
szczęście koleś od kieszonki popchnął je trochę i udało mi się nogę
wyrwać z podstępnych sideł.
22:52:30 Właśnie zauważyłem, że na Poleczki nikt nie wsiadał. W oparach
portfela, zadumałem się nad brakiem pomyślunku i elastyczności kierowcy.
Widzi, że ma autobus nabity po sufit. Widzi, że może się do niego
zmieścić co najwyżej cudowna pielgrzymka piesza po miejscach święconych.
Widzi, że część ludzi jedzie na glonojada. I wieloletnia praktyka
podpowiada, że ludzie zaczną bardziej masowo wysiadać z niego w
Mysiadle. No to jakby laska miał trochę mózgu, to by na przystanku
otworzył drzwi od szoferki i oznajmił - od tej pory wszystkie przystanki
na żądanie, chyba, że ktoś będzie wsiadał. I dmuchamy sobie luksusowo w
tym sensie, że otwiera tylko te drzwi, przez które ktoś chce wyjść. Albo
wejść. Niestety, nic takiego się nie dzieje, w związku z czym jedziemy
tym wieprzowozem i na każdym przystanku jest kabaret.
22:55 Wystarczyły trzy przystanki i mam zajebisty algorytm ochrony przed
kalectwem i zniszczeniem obuwia. Autobus zwalnia. Łapię się za rurkę
(sprawdzić czy na pewno rurka). Przenoszę ciężar ciała na prawą nogę i
pochylam się, również w prawo, o jakieś 5%. Teraz moment krytyczny, bo
muszę obrócić głowę z lewa na prawo, w związku z czym dochodzi do mało
seksownego smyrnięcia noskiem po odbycie i twardego lądowania pod pachą.
Potem dociągam lewą nogę do prawej, wspinam się lekko na palcach (żeby
nie starło pięt) i czekam na syk za plecami. Wychylam się lekko do tyłu,
łapię haust świeżego powietrza i z powrotem do sauny. Syk. W dół na
pełne stopy. Ciężar na lewą nogę, prawa lekko w bok. Ciężar na prawą
nogę, lewa mocno w bok. Pacha, pupa, pugilares - laska, jestem
geniuszem. Nie dość, że wyoptymowałem sobie ruchy, to jeszcze stać mnie
na gierki słowne. Ha, jestem jednak master of zajebistość.
23:05 Algorytm sprawdza się genialnie. Niestety, pojawił się inny
problem. W autobusie jedzie setka spoconych facetów. O sobie nawet nie
wspominam, bo już w minutę po wejściu do dziewiątki chlupało mi w
butach, miałem przemoczone gacie, bojówki i mógłbym startować w
konkursie na Mistera Mokrego Baleronu. Nikt kto tego nie przeżył, nie
jest sobie w stanie wyobrazić bogactwa olfaktorycznego otaczającej mnie
atmosfery. Mówiąc krótko - chce mi się rzygać.
23:06 Łykanie śliny pomaga ale pamiętajmy, że w wyniku awarii żołądkowej
utraciłem jakieś 20% wody. Jedno, góra dwa piwa w niewielkim stopniu
przyczyniły się do wyregulowania rozregulowanej gospodarki wodnej
ustroju. Do tego wypociłem do tej pory przynajmniej 2 litry. Według
moich obliczeń za jakieś 3 minuty skończy mi się ślina. Potem może być
ciekawa akcja.
23:08 Przeceniłem swoje możliwości. Przed chwilą skończyła mi się ślina.
Zaczynam masować zawiasy żuchwy.
23:09 Ze stresu zaschło mi w gardle do tego stopnia, że trę zawiasy w
tempie grożącym wspomaganym samozapłonem.
23:10 Cud. laska, stał się cud. To już drugi tego dnia. Przy szkole
policyjnej ludzie zaczęli wysiadać.
23:11 Dalej wysiadają. Nie miałem pojęcia, że nas tam tylu weszło.
23:11:30 Kierowca poprzez delikatne gazowanie maszyny na biegu jałowym,
daje niedwuznacznie do zrozumienia, że gdyby marines desantowali się w
takim tempie na Tarawie, to wojna trwałaby do 1956 roku.
23:12 Wchodzę do autobusu i aż mi nieswojo. Oprócz mnie zostały w nim
dwie dziewczyny i jakiś podpity koleś. Fakt, że jedziemy w miarę prosto
świadczy o tym, że kierowca się nie załamał, nie wysiadł ze wszystkimi i
postanowił dowieźć nas do końca trasy.
23:18 Home, sweet home.
23:18:20 Zamokły mi w kieszeni fajki. Jakoś mnie to nie dziwi. Bez
specjalnych sentymentów odpalam zmokniętego. Smakuje jak zużyta wkładka
ortopedyczna ale dym pozwala mi się uspokoić i dojść do siebie.
23:22 O stary, przebrała się miareczka. Godzę się z tym, że próbujecie
mnie przejechać. Godzę się z tym, że spychacie mnie do rowu gdy jadę na
rowerze Puławską. Ale nie godzę się z tym żebyście przednim zderzakiem
wjeżdżali niemalże na schody prowadzące do mojej klatki schodowej.
Nienawidzę przekraczać brudnych błotników. Nienawidzę chodzić po
śliskich maskach samochodów. REVENGE!!!
23:23 Jako człowiek kulturalny, wykształcony, oczytany i dyplomowany
jestem ponad prucie opon, rysowanie lakieru kluczem, urywanie lusterek i
ukręcanie wycieraczek. Zrobimy to po mojemu.
23:24 Gdzie ja to schowałem? A, tu jesteście. Jeszcze tylko marker.
Drukowane czy pisane literki? A, niech będą drukowane. Nawet mi nieźle
te kaligrafy wychodzą. Dobra, tu wykrzyknik, tu znak zapytania. Nie
zapominaj o przecinkach. Nie brzmi zbyt pretensjonalnie? Nie? OK. Możemy
pisać na czysto.
23:26 Gdzie mniej więcej twoja głowa wypada? Gdzieś tutaj.
23:26:15 Zrobione.
23:27 W poczuciu dobrze spełnionego obowiązku opadam ciężko na fotel i
włączam sobie odcinek Przyjaciół. Prucie opon to chamstwo i
drobnomieszczaństwo. Rysowanie lakieru na wraku mija się z celem.
Urywanie lusterka może być niebezpieczne, bo zostają ostre krawędzie i
można się pokaleczyć. Ukręcanie wycieraczki to przegięcie pały, bo można
sobie dłonie poharatać do kości. Natomiast naklejenie na wysokości
twarzy naklejki o wymiarach 20x35 centymetrów, która to naklejka ma
bardzo solidny klej, jest pomysłem zasadniczo udanym, bo nijak się z nią
jechać nie da. Pracownicy ambasady Niemiec oduczyli w ten sposób
polskich buraków parkowania w miejscach niedozwolonych przed tąże
ambasadą. Tyle tylko, że moją naklejkę można zdrapać paznokciem i
dodatkowo jest mała. Oni kleili wielkie płachty, które można było
zdrapać tylko tarczą szlifierską. Albo zmyć kurewsko drogim
rozpuszczalnikiem. Do nabycia w licznych punktach sprzedaży. W Austrii.
Po niecałym tygodniu mieli spokój. Zobaczymy jak zadziała u mnie.
Oczywiście nie byłbym soba, gdybym na zewnętrznej stronie naklejki nie
wykaligrafował baranowi dlaczego będzie rano jechał kluczem po szybie i
jak parkują cywilizowani ludzie. A gdyby tu matka z wózkiem przechodziła
nagle. W przyszłości. To co by miała zrobić? Zacząć płakać. A tak może
się buc nauczy, bo każdy z nas ma matkę.
23:40 Tak mnie podnieciło to klejenie, że nie zauważyłem, że bydło z
parteru w klatce obok ma dosyć głośnego grila na tarasie. W roli głównej
gospodyni i dwóch dresiarzy. Szykuje się radosna noc.
23:41 Z prawdziwą rozkoszą biorę długi, chłodny prysznic. To co ze mnie
spływa przypomina barwą błoto. Nie rozumiem jak można się kąpać raz na
tydzień. No nie rozumiem.
23:50 Owinięty w szlafrok padam na fotel, wysuwam podnóżek, odpalam
fajkę i zapuszczam kolejny odcinek Przyjaciół. Za oknem jakieś ryki. Z
bloku naprzeciwko, imprezującym bydlętom wtóruje pies, którego ułomni
umysłowo właściciele zamknęli na balkonie.
23:55 Pies przestaje wyć. Albo go ktoś zastrzelił albo właściciele
postanowili go jednak wpuścić na pokoje. Dziwnym nie jest - też bym nie
mógł spać gdyby za oknem napierdalał mi pchlarz.
0:10 Ktoś nie wytrzymał nerwowo i zaczyna się kłótnia. Koleś stoi na
balkonie i prosi o ściszenie muzyki i przeniesienie imprezy do domu.
Dresiarze stoją na tarasie i krzyczą: jak jesteś kurwo taki odważny, to
chodź tu ku/yrwa do nas ty frajerze.
0:15 Schopenhauer byłby dumny. Dyskutanci przelecieli przez uogólnienie
(ta, laska - zadzwonisz po policję. Może od razu zadzwoń po wojsko),
homonimię (jesteś kurwą ty kurwo), przyjęcie twierdzenia wygłoszonego w
sensie relatywnym w sensie ogólnym i błyskotliwe obalenie (idź wypierdol
żonę kurwo ale jesteś frajerem to nie dasz rady więc jesteś piedolonym
pedałem), przerwanie argumentacji prowadzącej do zwycięstwa w dyskusji
(zamknij posuwany ryj kurwo albo ci go kurwo rozpierdolimy),
przesunięcie sprawy w sferę ogólników i wystąpienie przeciwko nim
(zamknij posuwany ryj kurwo albo ci go kurwo rozpierdolimy), argumenty
ad hominem (zamknij posuwany ryj kurwo albo ci go kurwo rozpierdolimy)
oraz reductio ad absurdum (zamknij posuwany ryj kurwo albo ci go kurwo
rozpierdolimy). Z trudem powstrzymałem się przed oklaskami, bo cały
dialog oglądałem i słuchałem stojąc na balkonie. Z papieroskiem i
butelką wody. Było pouczająco.
0:20 Dresiarze podbudowani wygraną dyskusją zgłośnili muzykę, wypełzli
na taras i zaczęli śpiewać coś o legii ukochanej. Chuj ich wie, może się
niedawno wypisali z La Legion etrangere i przepijają żołd. Wolę nie
ryzykować i znikam z balkonu.
0:30 Walę się do łóżka, nastawiam budzik, gaszę światło, zamykam oczy.
Spać. Jestem tak złachany, że chyba nawet impreza mi nie przeszkodzi.
0:40 Szykuje się długa noc, bo dresiarze rozkręcają się coraz bardziej.
Policja najwidoczniej ma inne zajęcia, bo nie wierzę, że młodzi rodzice
licznie zamieszkujący w moim bloku, do tej pory po mundurowych nie
zadzwonili.
1:00 Podrywam się z łóżka niczym na sprężynie. Biegnę a penis obija mi
się o uda. Przystaję, wystarczy już dzisiaj obijania jajek i
przyległości. Wkładam szorty i wychodzę dostojnym krokiem na balkon.
Dlaczego się zerwałem? Ano usłyszałem serię warknięć, coś jakby gaźnika
w motorze. Albo pistoletu z tłumikiem. Normalnie bym nie zareagował ale
chwilę potem krzyk poszedł pod niebiosa. Stężenie kurew w powietrzu
przekroczyło masę krytyczną. Pierwszy raz słyszę niemalże płaczących
dresiarzy. I właśnie to wyrwało mnie z łóżka.
1:01 Przestali płakać, zaczęli kozaczyć. Ty skurwysynu, kurwo, frajerze
morderco (swoją drogą jacy oni są monotonni w tych swoich bluzgach).
Strzelasz, do Polaka strzelasz? Jak jesteś pedale frajerze kurwo taka
odważna, to się pokaż. Chodź na solo (mało nie umarłem ze śmiechu, bo
już widzę solo w wykonaniu dresiarzy). Co się stało? Ano komuś ze
skrzydła naprzeciwko imprezy nerw puścił. Policji nie ma, dresy
znieważają wszystkich protestujących przeciwko zakłócaniu ciszy nocnej
na tygodniu, muzyka gra coraz głośniej, groźby karalne, no ile można?
Koleś wyszedł na balkon, przymierzył z karabinka do paintballa i
przyładował w dresiarzy serią. Po plecach. Stąd ten płacz. A że farba
była w kulkach czerwona, taras przypominał Rzeźnię numer 5. Wyjściowe
ubranka dresmenów takoż. Jak to zobaczyłem, to mało mi głowa nie odpadła
ze śmiechu. Zresztą śmiało się pół bloku, co tylko wzmogło furię dresików.
1:03 Cud. Normalnie cud. Grill zgaszony, taras oczyszczony z ludzi,
balkon zamknięty, muzyka ściszona. Jaki z tego wniosek - jakby ich
wszystkich ktoś pozabijał, to w Polsce żyłoby się spokojniej. Spać.
1:04 To był długi dzień. Dobrze, że się już kończy a przede mną całe
sześć godzin spania. Pięknie jest, jest pięknie. Piękniej nawet niż w
dolinie. Dobranoc.
3:00 Znów jakiś czubek zaparkował swój ukochany samochodzik trzy
bloki od swojej klatki i nie słyszy alarmu. To chyba ten sam, co
wczoraj. Na szczęście pod ręką leżą wszystkie poduszki, jakie mam w
domu. Odpływam w ramiona Morfeusza szczęśliwy jak nigdy. Jutro też
będzie piękny dzień.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
 |
Gość
|
Wysłany: Pon 22:40, 17 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Doszedłem do 7:11 i dopiero zobaczyłem ile tego jest... I jednak zostawię sobie na jakąś noc jak się będę nudził i czekał na flotkę albo coś
Ale z tego co widzę, nie chciałbym takiego dnia...
|
|
Powrót do góry |
|
 |
KOMBI
Emerytowany Dowódca sojuszu L.o.N
Dołączył: 28 Gru 2006
Posty: 597
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: okolice gdańska Płeć: Tylko mężczyzna
|
Wysłany: Pon 22:54, 17 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
No sarsikooo ty to chcesz mnie wykończyć ??
ja z moją dysleksią odpadamy
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Gość
|
Wysłany: Czw 16:44, 20 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Huraaa !
Po 3 dniach czytanie skonczylem
|
|
Powrót do góry |
|
 |
kanah
Administrator

Dołączył: 27 Gru 2006
Posty: 518
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: MANCHESTER
|
Wysłany: Sob 20:54, 22 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
No i przeczytałem a raczej wysłuchałem tego tekstu. Włączyłem dziś na expressivo i mi przeczytał cały tekst. Wiesz znajomo to brzmiało jak czasy gdy w Warszawie pracowałem znam te bóle że z miejscowości położonej o 50 km za warszawą jechali do pracy w godzinkę a jak z ursynowa chciałem się dostać na pętlę okęcie wychodziło ok 1,5 godziny. To tylko warszawa gdzie wszyscy się spieszą
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez kanah dnia Sob 20:56, 22 Lis 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
|